wtorek, 30 kwietnia 2019

Miłość jako zaangażowanie

Wątpię abym kiedykolwiek dobrze zdefiniowała Miłość, bo tego nie da się zamknąć w słowach...

Kolejna wersja brzmi: Miłość to zaangażowanie w dobro obiektu miłości.

Miłość wymaga moim zdaniem obiektu miłości, może nim być sam kochający, czyli można kochać siebie, albo kogoś lub coś.

Czy można zaangażować się w dobro jakiejś czynności? Mówimy: kocham jeść, kocham spacerować, ale w praktyce chodzi o lunienie, o to że sprawia to przyjemność, z dobrem nie musi mieć nic wspólnego, bo można też kochać zachowania destrukcyjne, choć taka miłość często idzie w parze z nienawiścią...

Czy nienawiść jest przeciwieństwem miłości? Moim zdaniem nie...
Uwielbiam-lubię-jest mi obojętne-nie lubię-nienawidzę...

Nie kochać to nie to samo co nienawidzić.
Nienawidzić to nie chcieć widzieć, chcieć coś usunąć, zlikwidować, zniszczyć...

W takim wypadku gdy miłość to zaangażowanie w dobro, czyli kochanie, to miłość jest czynnością... Co robię? Miłuję.
Rzadko na codzień się tak mówi, nastąpiło je kocham.

Miłość to coś co się czuje i objawia się zaangażowaniem, zarówno umysłowym jak i działaniami w świecie fizycznym.

Miłość to coś innego niż zakochanie, zakochanie to rodzaj nałogu, stan umysłu bliski chorobie psychicznej, ale na tyle przyjemny, że lubimy być zakochani o ile tylko narkotyk, czyli obiekt zakochania jest dostępny.

Czy zakochanie jest tożsame z zaangażowaniem w dobro osoby w której się ktoś zakochał? Nie koniecznie... To bardziej pragnienie bycia blisko z tą osobą, wręcz posiadanie jej i to zarówno emocjonalnie jak i fizycznie( nie tylko o seks chodzi, ale ogólnie o kontakt fizyczny).

Zakochanie- kochanie
Miłość - jednak miłowanie...
Czy ma to coś wspólnego z byciem miłym?
Z czuciem się miło?

Miłość jako zaangażowanie w dobro, nie tylko samo pragnienie dobra, bo miłość bez działań jest martwa...
Co można zrobić dla dobra obiektu miłości?
Przede wszystkim poznać potrzeby, zrozumieć...

Czyli aby nauczyć się lepiej kochać/miłować niezbędna jest wiedza, zaangażowanie w jej zdobycie, zaangażowanie w poznanie obiektu miłości. Poznać przyczyny, skutki i cele. Poznać potrzeby i pragnienia, rozpoznać które pragnienia serio prowadzą do dobra, do rozwoju, wzrastania, samorealizacji, a które są destrukcyjne.

Ważne jest też szanowanie wolności i suwerenności obiektu miłości, chodzi o wspieranie, a nie o rządzenie wbrew woli jeśli obiekt jest bytem posiadającym wolę...

Czy można pozwolić kochanej osobie na robienie czegoś co uważamy za krzywdzące ją?
Trudna sprawa, bo przecież zależy nam na jej dobru... Gdy wiemy, że takie działanie jej nie zniszczy, nie ograniczy na zawsze samorealizacji to rozsądnej na to pozwolić jedynie przedstawiając naszą opinię, czasem aby się czegoś nauczyć/coś zrozumieć trzeba tego osobiście doświadczyć.
Inna sprawa, gdy taka osoba robi coś co ze względu na destrukcyjną moc niczego jej nie nauczy, nie przyczyni się też do niczego dobrego... Tylko jak to ocenić?

Znów wiedza, a raczej mądrość, bo nie chodzi o samo posiadanie informacj, ale o rozumienie, praktyczne zastosowanie, umiejętność przeprowadzania realistycznych symulacji w umyśle...

Coraz wyraźniej widzę jak wartości:
Miłość
Prawda
Moc
Wolność
Piękno
Dobro
Życie
są ze sobą nierozłącznie powiązane, czas najwyższy to kolejny raz rozrysować...

sobota, 27 kwietnia 2019

Niebo

Byli sobie ludziowie, całkiem spora grupka ludziów. Ludziowie żyli patrząc w dół, do przodu lub do tyłu, w prawo lub w lewo.
Pewnego dnia jeden ludź dokonał czegoś niezwykłego- spojrzał w górę i ujrzał niebo...
Było cudowne, błękitne i świecące. Okrzyknięto tego ludzia synem Nieba, tym który widział i wie jakie jest.
Ale potem kolejny ludź spojrzał w niebo... Było granatowe i groźnie błyskało...
Nie, któryś musi kłamać, niebo nie może być i błękitne z okrągłą jasną kulą a równocześnie granatowe, niosące grzmoty i pioruny...
Na dodatek ujawnili się kolejni pretendenci do tytułu syna Nieba, ale oni twierdzili, że niebo jest czarne i pełne migoczących punkcików albo że szare, a nawet, że niby błękitne ale równocześnie białe...
Każdy miał swoich fanów gotowych umrzeć za prawdę o tym jakie jest niebo... Każdy myślał, że wierzy w lepsze niebo, w prawdziwe. Niektórzy uznali, że to wszystko bzdury, bo nie ma żadnego "w górze"...
Nikt nie słuchał uznanego za szaleńca starca twierdzącego, że nie ma lepszego i gorszego nieba, że każdy z widzących serio widział to samo niebo, bo niby jakim cudem? Każdy wie, że nic nie może być czarne z migającymi punktami a równocześnie błękitnobiałe oraz szare...
Nikogo nie obchodziło, że starzec po prostu każdego dnia i każdej nocy, w każdej godzinie nieba doświadcza i wie jak różne przybiera formy... On widział je także w czerwieni, pomarańczy i purpurze... On często podziwia wschody i zachody słońca, obserwuje obłoki, burzowe chmury i gwiazdy, wie jak zmienia się księżyc, ale kto by w takie brednie uwierzył...

wtorek, 16 kwietnia 2019

Banalna etyka

Jako, że jesteśmy gatunkiem indywidualnych społecznych i małpujących istot dochodzę do wniosku, że zamiast skomplikowanej moralności wystarcza jedna banalna zasada:
 Jakiekolwiek prawo daję sobie daję też je innym istotom. Jeśli nie chcę, aby inna istota z tego prawa skorzystała to jest to złe prawo.
Przyznając sobie prawo do przyznawania sobie praw zgodnie z tą zasadą daję też innym identyczne prawo.
Wobec tego gdy ktoś daje sobie prawo do krzywdzenia mnie daje mi też prawo do krzywdzenia siebie z tym, że to mój system prawny decyduje o tym czy i ew jak z niego skorzystać.

I tyle. Bez zakazów i nakazów. W praktyce jest to prawo suwerenności.
Prawo do szczęścia, przyjemności, wolności, podziwiania piękna, do miłości, do korzystania z mocy ale bez przemocy, prawo do prawdy i wiedzy...

Inna wersja: rób innym tak jak chcesz aby oni robili tobie.

Jest tu jedna pułapka: a jeśli mam skłonności do masochizmu i chcę aby inni sprawiali mi ból?
-Ale w takim razie w praktyce chcesz aby robili tobie to co tobie sprawia przyjemność czyli innym masz robić to co im sprawia przyjemność. Chcesz szanowania swoich indywidualnych potrzeb to szanuj potrzeby innych.

Serio, takie to trudne?
Bez nierealnych nakazów kochania innych tak samo jak siebie. Zresztą jak to młody dodał: a jeśli ktoś siebie nienawidzi?
Bez arbitralnego ustalenia że dana rzecz, osoba, czynność są zawsze dobre lub złe, bo to się nie sprawdza.

Fundamentem jest jak najpełniejsza wiedza o przyczynach, faktach, skutkach.

Prawo zawsze należy jak gdyby możliwie najbardziej rozszerzyć, nadać mu możliwie najbardziej uniwersalną formę. Dając sobie prawo do zabrania komuś lizaka daję innym pełne prawo do odbierania mi mojej własności, bo dałam sobie prawo do odbierania jego własności.
Gdy robię to bo chcę mu ratować życie ( uważam, że od lizaka umrze) to daję innym także prawo do ratowania mnie odbierając mi coś czego chcę. Tym samym daję innym prawo do troszczenia się o moje życie bez mojej zgody... więc może warto dodać do całej akcji element informacyjny? ;)

Tą banalną zasadę da się rozwijać, analizować niuanse, trudniejsze dylematy. Ważna jest jest praktyczność i elastyczność, bo w różnych sytuacjach potrzeby i pragnienia są inne.

Podstawą jest tu empatia i zrozumienie. Im są na wyższym poziomie tym lepiej i pełniej można stosować tą zasadę.

Jej plus jest taki, że w typowych sytuacjach kilkulatek spokojnie to załapie.

To nic odkrywczego, nic nowego i nic trudnego. Prosta, naturalna zasada.
Czuj się jak władca świata i zakładaj, że każde Twoje postępowanie staje się prawem powszechnym...

Taka świadomość skłania do rozwagi.

czwartek, 4 kwietnia 2019

Dobro i zło



Co jest dobre a co nie? Czy cokolwiek jest obiektywnie dobre lub złe?

Według mnie żadna istota ani rzecz same w sobie nie są złe, mogą co najwyżej nie spełniać lub spełniać nasze oczekiwania w różnych kategoriach, według subiektywnych kryteriów.

Czynności? Wszystko zależy od okoliczności, bo czasem kłamstwo to najlepsze wyjście zarówno dla kłamiącego jak i okłamywanego.

Czasem zabicie to najlepsze wyjście, a jak ktoś się nie zgadza to niech nie zabija komara, który dorwał się do jego krwi. Może jednak ludzi nie wolno zabijać pod żadnym pozorem? Tak? Masz przed sobą dorosłego Stalina, Hitlera, Mao i resztę ekipy tego kalibru, siedzą na krzesłach elektrycznych, zostali zabrani tuż przed zainicjowaniem potworności do jakich się przyczynili, możesz ich zabić lub nie. Stoisz za lustrem weneckim, ale możesz odwrócić wzrok i nie oglądać tego jak umierają... Możesz odmienić historię tamtej linii czasowej z której ich zabrano. Masz jakieś większe opory? Czy zabicie ich oceniasz jako dobre?

Inna sprawa, jakbyś wiedział, że masz nieograniczony czas i środki i możesz próbować resocjalizować ich, lub tylko uwięzić do końca życia, wówczas jest lepsze wyjście, nie musisz zabijać.

A jeśli byś wiedział, że zabijając ich sprawisz, że ich rolę spełnią jeszcze gorsze i skuteczniejsze jednostki i skala okrucieństwa będzie znacznie większa?

Dla mnie dobro i zło to raczej spektrum, nawet nie zbliżamy się do skrajnych punktów... bo ich nie ma, oś jest nieskończona...

Oceniamy co jest bardziej w którym kierunku dokonując subiektywnych porównań. Nic nie jest w pełni dobre lub w pełni złe, jest tylko lepsze lub gorsze w danym aspekcie, w porównaniu do czegoś. Bez punktu odniesienia niczego nie da się określić.

Obiektywnie nie ma cech... nic nie jest duże ani małe mimo iż ma rozmiar, ale bez skali porównawczej jakby go nie było, jest nie do określenia. Nic nie jest też dobre ani złe mimo iż przyniesie jakieś skutki, które po prostu są, a to jakie zależy od użytej skali porównawczej. Wszystko jest skutkiem i przyczyną. Tak na serio należałoby oceniać końcowy wynik, ale go nie znamy. Bo może to zabicie totalitarnej elity sprawiłoby że zrobiłoby się miejsce dla jeszcze bardziej spaczonych chorymi ideami osobników, jeszcze skuteczniej wprowadzającymi je w życie?

W praktyce oceniamy decyzje z perspektywy skutków które znamy, lub które przewidujemy. Nie oceniamy samego działania, ale skutki jakie uważamy, że to przyniesie.

Jest to polem do niezłych manewrów, bo jak komuś wmówi się, że GMO to zagrożenie, że rak, że inne potworne rzeczy to ocenia się je jako złe. Gdy ktoś wie czym jest złoty ryż i inne tego typu rośliny ma zupełnie inne zdanie.

Podstawa to unikać generalizacji. GMO nie jest ani dobre, ani złe, ale niektóre stworzone tą metodą odmiany czy gatunki niosą takie albo inne skutki, skutki jakich pragniemy lub jakich chcemy uniknąć.

Chodzi o skutki i o to czy nam się podobają, czy też wręcz przeciwnie, czy zbliżają się do tego co uważamy za stan idealny.

Cel nie uświęca środków, ale ma wpływ na to jak oceniamy dane środki. Liczy się też to czy znamy alternatywy. Jak zawsze kwestia wiedzy.

Zabicie naszych totalitarnych zbrodniarzy wydawało się dobre, ale świadomość alternatywnych rozwiązań zmienia ocenę. Tak samo jak świadomość skutków.

Tym samym aby celniej oceniać położenie danej decyzji na osi dobro-zło należy jak najwięcej rozumieć, wiedzieć.

Czy świadomość przyczyn też zmienia ocenę? No pewnie. Mateusz złamał rękę Michałowi.

Da się to ocenić?

Mogło to się stać przypadkowo lub z premedytacją.

Z chęci zemsty lub niesienia pomocy, bo Mateusz może być lekarzem i chce aby źle zrośnięta konczyna tym razem dobrze się zrosła i była sprawna.

Zrobił to z zemsty, ale chciał go tylko popchnąć no i ma 3latka- nadal nie jest to dobre, ale zmienia ocene.

Wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza.

Ocena tego czy coś jest dobre czy złe zależy od wiedzy o uczestnikach zdarzenia, tych na których to wpłynie, o przyczynach i skutkach.

Nasuwa mi się pytanie czy zamiast oceny dobro- zło nie powinno być sensownie lub nie? Bo sens danej czynności, decyzji jest uwarunkowany celem jaki chcemy osiągnąć W przypadku oceny dobro zło takim nadrzędnym celem może być szczęście wszystkich istot. Uwzględnia to zarówno potrzeby indywidualne jak i zbiorowe.

Dochodzi tu kolejna kwestia. Każdy ma nieco inną wizję szczęścia, bo inaczej podchodzi do roli i znaczenia wyższych wartości.

Jeden bardziej ceni Prawdę i idealny szczęśliwy świat jest pełen mądrych ludzi, inny Miłość i w idealnym szczęśliwym świecie wszyscy się kochają. Pierwszy powiedzenie okrutnej prawdy uzna jako dobre, drugi jeśli pod słowem Miłość pojmuje troskę o pozytywne emocje innych może mieć inne zdanie.

Teraz łatwo zrozumieć jak religie wpływają na ocenę co jest dobre a co złe.

Są zdolne sprawić, że cierpienie będzie czymś dobrym lub mogą sprawić, zabijanie za odmienne poglądy jest czymś dobrym a naturalne i nieszkodliwe jeśli nie są nałogowe zachowania typu masturbacja czy jedzenie pewnych potraw są czymś złym.

Ocena dobra lub zła zamiast od wiedzy o realnych przyczynach, skutkach, alternatywach zostaje uzależniona od treści starożytnych ksiąg, które w dawnych czasach mogły wskazywać na pozytywny wpływ lub szkodliwość pewnych zachowań.
Weźmy niektóre przykazania.
To co pierwotnie oznaczało nie cudzołóż a to jak to jest interpretowane to totalna kpina. ( kwestia rozszerzania znaczenia to temat rzeka. Chodziło tylko o zakaz uprawiania seksu z mężatkami oraz o totalny zakaz dla kobiety seksu z kimkolwiek poza mężem.

W warunkach gdy kobieta praktycznie nie była wstanie sama wychować dziecka, nie było antykoncepcji ani metod dochodzenia ojcostwa, a dziecko niewolnicy z którą taki mąż mógł uprawiać seks było władnością pana to całkiem logiczny system.

Czcij ojca i matkę swoją, ale czasem rodzice nie zasługują nawet na szacunek. Tu szło o posłuszeństwo rodzicom, co przy ogromnym znaczeniu doświadczenia w wolno zmieniającym się świecie i bardzo ograniczonym dostępie do wiedzy miało zazwyczaj sens. Do tego nie było emerytur, służby zdrowia itd, więc nakaz czczenia także schorowanych rodziców był sensowny a praktyczna gwarancja, że jak masz dzieci to się tobą na starość zajmą mobilizowała do ich płodzenia oraz wpajania tych zasad. Dlatego w dawnych czasach opłacało się wychowywać religijne i przestrzegające takiego prawa dzieci… Kilka zachęcających przepisów i już warto wpajać cały system.

Obecnie jak sensownie zachęcić ludzi do jak najlepszego wychowywania grupki dzieci? Np.:
80% składki emerytalnej dziecka dla rodzica jako emeryturę, nagle by się opłacało mieć mądre, przedsiębiorcze i dobrze zarabiające dzieci, byłoby to dobrą inwestycją. Nie masz swoich to sobie z Bangladeszu czy Konga zorganizuj;) Aha, jeśli dzieci uznają, że nie zasługujesz na taką formę czci to dostają tylko minimalną emeryturkę dla każdego z tych 20% a 80% trafia do wybranych osób które np przyczyniły się do ich sukcesu lub do organizacji charytatywnej.
Oczywiście realność i długoterminową skuteczność oraz szczegóły powinni ustalić eksperci, ale wiadomo o co plus minus chodzi

Teraz lepiej mieć dzieci samodzielnie myślące, znające się na logice, potrafiące wszystko podważyć i zbadać, kreatywne, ciekawe świata, potrafiące się dopasować do warunków nie gubiąc siebie i swoich zasad.
Dzieci wiedzące jak się uczyć, zdobywać wiedzę i ją weryfikować.
Bo chyba to ma najwięcej sensu w szybko zmieniającym się i nieprzewidywalnym świecie.
Czyli nie to co promuje system edukacji czy systemy religijne.

To systemy aby się nie załamały potrzebują posłusznych, skromnych konformistów, najlepiej godzących się na cierpienie i nie podważających narzuconych prawd i zasad.

Dzieci są uczone, że nie jest dobrze zadawać trudne pytania. Że nie jest dobrze kwestionować przedstawiane prawdy nawet jeśli ma się ku temu ważne powody i dowody na to że rzeczywistość może być inna. Że zmiana zdania w obliczu nowych danych to nic dobrego, bo przyznanie się do błędu to coś złego i wstydliwego, gdy jest to raczej powód do dumy i zadowolenia. Że błąd sam w sobie jest czymś złym, gdy problemy sprawić może tylko brak korekty gdy się błąd wychwyci.

Że w dyskusjach chodzi o udowodnienie za wszelką cenę, że ma się racje a nie o poszukiwanie prawdy...

To co ktoś uważa za dobre lub złe powinno być oparte na logicznej analizie przyczyn, skutków, uwzględnieniu alternatyw a nie na wtłoczonych sloganach przypisujących osobom, grupom ludzi, organizmów, przedmiotom, czynnościom czy sytuacjom ogólnym jakaś wartość absolutną. Dobro lub zło zależy od wielu czynników.

Tak, jestem za pewnego rodzaju relatywizmem moralnym.

Choć jest tu pewien fundament: Dobre jest to co sprawia, że świat będzie lepszy dla każdej istoty, coś co jest dobre dla jednego, ale krzywdzi innych dobre nie jest, bo czy chcemy czy nie jesteśmy w pewien sposób od siebie zależni. Nigdy nie wiadomo, czy to dziecko, gdyby miało możliwość dobrej edukacji i nie doznało urazów psychicznych nie odnajdzie leku na chorobę na którą zachorujesz za ileś lat, nie wiesz od czyjego szczęścia lub nieszczęścia zależy Twój los.
Dbanie o innych jest korzystne z czysto egoistycznego punktu widzenia. Empatia sugeruje to samo, mamy zarówno wewnętrzne (zadowolenie z siebie, gdy zrobimy coś co uważamy za dobre) jak i zewnętrzne ( lepiej się żyje w szczęśliwym otoczeniu) powody aby nam zależało na tym abyśmy i my i inni w pełni rozwijali swój pozytywny potencjał.

Tak, więc dobre jest to co pozwala na rozwijanie tego potencjału, a złe to co to hamuje…

Hmm… czy ja nie chciałam wykazać, że nic nie jest obiektywnie dobre lub złe? ;)

To co jest jakie zależy od wielu czynników, a rozeznanie wymaga możliwie pełnej i rzetelnej wiedzy i umiejętności myślenia i unikania błędów logicznych, poznawczych, nieadaptacyjnych mechanizmów obronnych itp.

Czyżby to też było dobre?.

Czyżbym doszła do wniosku, że coś jest obiektywnie dobre? Nie, to tylko dobre według mnie i na pewno nie zawsze i dla każdego, choć trudno mi wymyślić przykłady na to aby to co uznałam za dobre było złe, ale przecież nie wiem wszystkiego, oceniam z bardzo ograniczonej perspektywy.

Czyli roboczo uznaję, że prawdziwa wiedza jest czymś dobrym, tym bo np. pozwala rozpoznać dobre kłamstwo od złego.

Dobre kłamstwo: Korzystanie z mocy placebo, efektów psychologicznych i psychosomatycznych dla dobra osoby w ten sposób oszukiwanej.

Prawdziwa wiedza pozwala na rozpoznawanie dobra od zła, bo opiera się na znajomości przyczyn, skutków, alternatyw, plusów i minusów, wielu aspektów i punktów widzenia.













środa, 3 kwietnia 2019

Emocje kolejne podejście do układanki

Ciekawe jak to tym razem wyjdzie?

Strach - ciekawość + ostrożność
Nuda - entuzjazm + relsks
Zniechęcenie - nadzieja + realizm
Zwątpienie - zaufanie + sceptycyzm
Podejrzliwość - wiara + weryfikacja
???
Smutek- radość + ???
Złość - zadowolenie + pilnowanie swoich granic
Niezadowolenie - zachwyt + zdrowy krytycyzm
Odraza - porządanie+ zachowanie granic???
Nienawiść- miłość
Obojętność- troskliwość+ pozwolenie na samostanowienie

???


Fundament fundamentalizmów

Nałóg książkowy się rozwija, ostatnio Zakaz myślenia i 50 mitów o ateizmie .

Dotarło do mnie co jest fundamentem wszelkich fundamentalizmów:
Założenie, że niezbędny jest jakiś niepodważalny pewnik na którym można by się oprzeć. Dla religii monoteistycznych jest to założenie, że istnieje osobowy Bóg, który jest źródłem wszystkiego, szczególnie moralności, jest najwyższym i niepodważalnym ideałem i niedoścignionym wzorem.
Można swój fundamentalizm oprzeć na dowolnym niepodważalnym założeniu i to rozwijać.
Jakby problemem było to, że najprawdopodobniej nie ma niczego pewnego, że najprawdopodobniej są tylko założenia i należy je podważać. Oczywiście samą sensowność podważania też należy uznać za założenie, bo może jednak czegoś nie warto;)
Być sceptycznym nawet wobec bycia sceptycznym lub autorytarnie wybrać sobie jakiś pewnik( lub pozwolić aby to otoczenie go narzuciło)- oto dylemat...

Założenia warto mieć, szczególnie gdy się je zweryfikowało wnikliwie, ale ignorowanie nowych danych byle tylko chronić założenie wywyższone do rangi pewnika to absurd ( to stwierdzenie też podlega weryfikacji).

Dobra, ale jakąś choćby podważalną bazę warto chyba mieć?
Zachodzi doświadczanie... A kto, czego, dlaczego i po co to pole do popisu:)

Nie rozsądniej przyznać , że to człowiek za pomocą omylnego rozumu decyduje o tym czy i jaki będzie miał autorytet, pewnik. Siłą, rzeczy ostatecznym autorytetem jesteśmy sami dla siebie i to może przerażać. No i jak rządzić takimi suwerennymi jednostkami, które odkryły, że im więcej wiedzą i weryfikują tym lepszym stają się autorytetem? Jak rządzić tymi, którzy ciągle doskonalą swoją wizję ideału?

Pewne prawie pewniki wynikają z doświadczenia np grawitacja, ale zawsze można jej przeczyć, co się według opartego na doświadczeniu modelu źle kończy, lepiej ją zaakceptować i pozornie naginać wykorzystując inne zjawiska i sobie polatać.

Akceptacja wyników doświadczeń połączona z gotowością do zmiany modelu gdy dośeiadczenie mu zaprzeczy to zupełnie inna bajka niż przyjęcie na wiarę czegoś co głoszą nam tzw autorytety.

Gdy dziecko jest małe ma za mało doświadczenia i umiejętności aby weryfikować źródła wiedzy i opiekunowie są autorytetami, ale zdając sobie sprawę z własnej omylności powinni szybko rozwiać ten mit. Dawać bezpieczeństwo, ale nie skłaniać do bezwarunkowego posłuszeństwa, objaśniać powody takich a nie innych działań, pozwalać je kwestionować. Trudne, ale chyba to lepsze niż wychować sobie mentalnego pelikana łykającego wszystko jak leci.

Czy lepszy jest świat złudzeń czy początkowo bolesnej i do tego niepewnej prawdy? Jak komu pasuje...
Z bajek trudno się wyrasta... Odczarowywanie rzeczywistości niesie rozczarowania.

Być niewolnikiem pewników czy suwerennym władcą niepewności?

Budować dom na fundamencie z iluzji zazwyczaj obok innych takich domków w oparciu o gotowe plany czy mikro planetkę zawieszoną w próżni? Na planetce można stawiać domy... :)