wtorek, 13 lutego 2018

Lilium 5

Nie wiem ile czasu trwały potyczki z głosem, bawiącym się słowami które pomyślałam.
W końcu udało mi się na tyle mocno skoncentrować się na wyobrażonym widoku zachodu słońca nad jeziorem ,że głos wyparował a ja znalazłam się nad tym jeziorem.
Było cudowne, takie realne, szum wody, charakterystyczny zapach, miła temperatura...
Nikogo tam nie było. Tylko ja i to w znajomym mi ciele oraz przepiękny krajobraz.
Podeszłam do samiutkiego brzegu, wyjęłam z wody kawałek wodorostu...
Zupełnie jak prawdziwy, nie raz trzymałam w ręku taki wodorost, więc wiem że był jak należy, we wszystkich detalach. Lecz jakimś cudem wciąż miałam świadomość że to tylko wizja, halucynacja...

Testy rzeczywistości? Ćwicząc LD zapoznałam się z wieloma testami rzeczywistości, których wykonanie pozwalało się zorientować czy to sen czy rzeczywistość, więc do dzieła:
-spojrzenie na własne ręce -w snach (przynajmniej moich) gdy się popatrzy na własne dłonie coś jest z nimi nie tak, często trudno określić dokładnie co ale to się wie, tym razem wyglądają całkowicie zwyczajnie
-zegarka nie posiadam, książki też, ale mogę coś napisać na piasku - działa jak w normalnym rzeczywistym świecie...
Czyli tak właściwie jak poznać co jest 'normalną rzeczywistością' a co 'inną rzeczywistością' ?
Jak rozpoznać która jest która?
Ciekawe jak długo tu będę?
Słońce coraz bardziej chowało się za lasem po drugiej stronie jeziora.
Może się położę i zasnę? W ten sposób powinnam się znaleźć w innym miejscu, bo może to jezioro jest przepiękne, ale co ja właściwie mam tu robić? Popływać? Chętnie, ale robi się coraz chłodniej a jakoś ręcznika nie posiadam, a z ciuchów mam tylko jasne spodnie i błękitną koszulkę w które byłam ubrana pijąc 'herbatkę'...
Z jednej strony mam świadomość że to tylko bardzo realistyczna halucynacja, z drugiej poziom jej realności sprawia że praktycznie traktuję ją jak rzeczywistość.
Na razie spacerek, mam chęć rozejrzeć się po okolicy, może znajdzie się coś ciekawego, może kogoś spotkam, może trafię na jakieś niezwykłe budynki?

Ufff... jezioro zostało okrążone. Jest już noc, lecz ze względu na jasno świecący księżyc i zdumiewająco wyraziste gwiazdy udało mi się powrócić do punktu wyjścia.
Wnioski - zero budynków w zasięgu wzroku, a na małe wzniesienie weszłam, zero jakichkolwiek konkretnych ścieżek (takie nie do końca wyraźne i wąskie były- obstawiam że to trasy wędrówek jakiś zwierzaków),zero śmieci lub innych śladów działalności ludzi...

Czuję potworne zmęczenie, kładę się na miękkim piasku , po cichu liczę że jak zasnę to przeniosę się gdzieś indziej, że nastąpi dalszy, bardziej typowy dla psychodelicznych wizji ciąg zdarzeń.

Jest mi zimno, na skórze czuję wilgoć... Budzę się, nadal jestem na plaży, nie pamiętam aby cokolwiek mi się śniło, słońce jeszcze nie wstało, ale robi się jasno... Próbuję otrzepać się z piasku - wybranie plaży jako łózka, chyba jednak mądre nie było, bo zadanie jest utrudnione ze względu na rosę.
No cóż - niebo jest praktycznie bezchmurne, po ogólnej temperaturze i roślinności obstawiam że jest pełnia lata, więc będzie się robiło coraz cieplej. Na razie zrobię szybki spacer aby się rozgrzać( w tej rzeczywistości mam taką samą awersję do biegania jak w zwykłej, potem się umyję w jeziorze i zobaczę co dalej.

Sytuacja jest dziwnie normalna- jakkolwiek to brzmi, zazwyczaj wizje były pokręcone, pełne fraktali, innych wymiarów, niezwykłych stworzeń, a tu utkwiłam nad jakimś wymyślonym przeze mnie jeziorze... Nadal mam pełną świadomość że ten świat to tylko moja wizja, że pochodzę z innego, w którym w moim pokoju, na łóżku leży sobie moje prawdziwe ciało, a to co tu przeżywam to wynik biochemicznych reakcji zachodzących w moim mózgu pod wpływem dmt...
Nie zmienia to faktu że doświadczam tego świata tak samo jak doświadczałam tego który nazywam rzeczywistością.

Dociera do mnie jedna niekonsekwencja - ciuchy mam takie same jak te w które byłam ubrana w prawdziwej rzeczywistości, ale w tej mam buty, w których się przecież nie położyłam do łóżka.
Mam na nogach moje wytarte trampki, skarpetek brak. Do dłuższej wędrówki mało komfortowe, szczególnie że na konkretną ścieżkę nadal nie trafiłam...

Dotarłam na jakieś wzniesienie - przepiękny widok - z jednej strony jezioro, z drugiej coś ala porośnięta trawą i krzewami dolina, ale nadal nie dostrzegam jakichkolwiek śladów człowieka. W sumie trafiłam do świata mojego wymyślonego jeziorka, w założeniu miała być cisza i spokój, czyli brak ludzi...

Teraz, gdy po długich miesiącach od tamtej psychodelicznej wyprawy próbuję to spisać, trudno mi przypomnieć sobie szczegóły, ale spędziłam tam ponad rok, brzmi to absurdalnie ,ale robiłam sobie notatki ( jak w filmach - patyki i ostry kamień), na szczęście wciąż trwało lato, zawsze była piękna pogoda, nie padał deszcz, a mimo to roślinność nie wysychała. Z żywnością nie było większego problemu - rosło tam mnóstwo soczystych malin, jeżyn i jagód, znalazłam sporo drzew owocowych... Większy problem stanowiła topografia, bo w kółko wracałam do tego samego jeziora. Dosłownie - startując np z plaży na której zaczęła się moja przygoda z tym światem i starając się iść ciągle na wschód mijałam piękną dolinkę, potem klika wzniesień, następnie gęsty iglasty las który graniczył z zachodnią stroną jeziora. Dosłownie jakby to była taka mikro planeta, choć gdyby tak było grawitacja powinna być inna i powinnam bardziej widzieć że jestem na kuli a miałam takie samo jak na Ziemi wrażenie płaskości... Ale czy od halucynacji można wymagać logiki?

Problemem stało się to że coraz trudniej było mi wierzyć w to że to tylko halucynacja, że pochodzę z innego świata i to mimo że ciągle miałam wspomnienia o nim, czułam tęsknotę do mojej rodziny to ten nowy świat stał się moim światem. Samo nazewnictwo sprawiało problemy - realny, rzeczywisty świat był tylko wspomnieniem, a ten który mnie otaczał, dostarczał wrażeń zmysłowych, w którym musiałam szukać pokarmu, bo czułam głód, w którym kombinowałam prowizoryczny domek, bo czułam potrzebę posiadania schronienia mimo że tu nie padał deszcz ani nie spotkałam groźniejszych zwierząt od komarów, to ten otaczający mnie świat był halucynacją... Bolące zranienia i zadrapania były nieprawdziwe, problemy życia bez zdobyczy cywilizacji były nieprawdziwe, a odległy świat gdzie ciągle sobie leżałam i być może nie upłynęła ani godzina miał być tym realnym i prawdziwym.

Na szczęście pewnego dnia szukając czegoś do zjedzenia ujrzałam niezwykłego motyla nieznanego mi gatunku...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz