piątek, 23 lutego 2018

Lilium 6

 Pewnego dnia zauważyłam niezwykłego motyla, trudno go opisać, gdyż mienił się w kolorach tęczy będąc równocześnie pół przezroczysty. Jako że był to nowy element mojej dość monotonnej egzystencji poszłam za nim. Powolutku przefruwał z kwiatka na kwiatek, od jednego krzewu do drugiego, zarośla stawały się coraz bardziej gęste, a teren pagórkowaty. Wyglądało na to że jeszcze nie byłam w tej okolicy, choć wcześniej byłam pewna że znam już każdy krzaczek, każdą kępkę trawy w tej dziwacznej , choć pięknej krainie.
  W jednym z pagórków było coś na wzór jamy, jaskinią tego bym nie nazwała, ot spora, dość głęboka dziura w ziemi. Motyl gdzieś zniknął, a ja zauważyłam że we wnętrzu jamy coś się błyszczy.
Jako kobieta nie mogłam tego tak po prostu zostawić, szczególnie że wiedziałam że groźnych zwierząt tutaj nie ma i nie ma się czego bać.
 Weszłam do środka, jama okazała się dużo większa niż myślałam. To połyskujące to były dziwne lekko opalizujące kamyczki, które jakimś cudem świeciły swoim własnym blaskiem. Nie wiem czemu przez głowę mi przeleciało że to może być promieniotwórcze, aż się uśmiechnęłam z absurdalności takiego pomysłu, chociaż kto wie co to w sumie może być. Tak czy inaczej to nie rzeczywistość, czyli tak naprawdę nic złego mi się stać nie może nawet jakby to były kamyczki czegoś promieniotwórczego. Co najwyżej sama zacznę świecić...
Gdy patrzyłam na jamę z zewnątrz wydawało mi się że jest niewielka, w środku okazało się że korytarz skręca raz w jedną raz w drugą stronę. Przez te opalizujące kamyczki nie było ciemno. Tunel się rozszerzał i stawał coraz wyższy tak że mogłam już wygodnie iść wyprostowana.
Pierwsze rozwidlenie dróg... Hmmm... Miło się odkrywa nowe miejsca , ale pobłądzić jakoś nie mam ochoty. Może i w 'Krainie Jeziora' czułam się jak w więzieniu bez krat , to jednak wizja zabłądzenia w dziwacznych korytarzach była jeszcze mniej atrakcyjna tak na dłuższą metę.
 Odwróciłam się do tyłu aby zorientować się czy jeszcze widać światło z wylotu jamy, ale okazało się że nie a na dobitkę że z tyłu też jest rozgałęzienie i to w trzy strony... Byłam pewna że wcześniej go nie było...
No ,cóż .... rozsądniej spróbować wrócić na powierzchnię. Poszłam środkowym korytarzem, bo to wydawało mi się najbardziej logiczne, ale poczułam się jak Alicja w króliczej zaczarowanej norze... Trafiłam do sporego pomieszczenia w którym stał stół. Taki ogromny. Samo pomieszczenie też miało z 5metrów wysokości... Stół miał przezroczysty blat a na nim ogromne ciasteczka pachnące intensywnym charakterystycznym zapaszkiem ciach z ziółkiem , jakie piecze mój dobry znajomy...
Poczułam że dosłownie muszę je zjeść, tylko jak je dosięgnąć. Magia to magia: rozglądam się raz - nic, puste ściany, rozglądam się drugi raz - drabina:D Taka porządna aluminiowa drabina. No to przystawiam ją do stołu i wchodzę po ciacha. Siadam sobie na stole, obok mnie ciacha rozmiarów ogromnej pizzy. Dosłownie mówią:
-Zjedz mnie....
Niby mam jakieś opory, ale jak tu wygrać z gadającym konopnym wypiekiem???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz