środa, 2 lutego 2011

Ferrero Bruno "Baryłka"

Żył sobie kiedyś pewien rycerz, który z wielką odwagą walczył na wszystkich frontach swojego Królestwa. Aż któregoś dnia potknął się, kusza przecięła mu nogę i omal nie doprowadziła go do śmierci.
     Kiedy leżał ranny na ziemi, przyśniło mu się niebo. Było ono jednak bardzo daleko, prawie całkowicie poza zasięgiem jego możliwości. Tymczasem piekło, ze swoją bramą na oścież otwartą, z której buchał ogień, znajdowało się bardzo blisko. Rycerz ten rzeczywiście od pewnego czasu odrzucił wszelkie reguły i obietnice rycerskie, a przeobraził się w zwykłego żołdaka, który zabijał i popełniał wiele zła, nie biorąc pod uwagę drugiego człowieka.
     Pełen strachu, rzucił hełm, miecz i zbroję, i udał się pieszo do jaskini, gdzie przebywał pewien święty pustelnik.
„Ojcze mój, chciałbym otrzymać rozgrzeszenie z moich win, ponieważ bardzo obawiam się o zbawienie duszy. Przyjmę wszelki rodzaj pokuty. Niczego się nie lękam”.
„Dobrze mój synu”, odpowiedział pustelnik. „Zrobisz tylko jedną rzecz: idź i napełnij wodą tę beczułkę i wróć z nią do mnie”.
„Och! to jest pokuta dla dzieci i dla kobiet!”, wykrzyknął nasz rycerz, podnosząc wojowniczo rękę w górę. Lecz wizja diabła śmiejącego się szyderczo, szybko go ostudziła.
Wziąwszy baryłeczkę pod pachę, mrucząc udał się w kierunku rzeki. Zanurzył baryłkę w wodzie, lecz ta nie chciała się napełnić.
„To są czary”, krzyknął pokutnik. „Ale teraz zobaczymy”.
     Poszedł do innego źródła : baryłeczka była nadal pusta. Wściekły udał się do wioskowej studni. Trud daremny.
     Rok później, stary pustelnik ujrzał go z daleka, w podartych łachmanach, z krwawiącymi nogami i z pustą baryłeczką pod pachą.
„Mój ojcze”, rzekł rycerz (to był właśnie on), głosem niskim i zbolałym. „Odwiedziłem wszystkie rzeki i źródła Królestwa. Nie mogłem napełnić baryłki…Teraz wiem, że moje grzechy nie będą odpuszczone. Będę potępiony na wieczność! Ach moje grzechy, grzechy tak bardzo ciężkie…Zbyt późno zacząłem za nie żałować”.
     Łzy strumieniem spływały mu po policzkach. Jedna z nich, bardzo maleńka, spływając po brodzie, spadła do baryłki. W jednym mgnieniu oka baryłeczka napełniła się aż po brzegi wodą czystą, świeżą i dobrą, taką, jakiej nigdy nie widziano.
     Jedna maleńka łza żalu.

Pewien święty przybył do nieba,
w nagrodę dano mu koronę z czystego złota.
Szczęśliwy i dumny ze swego wyróżnienia przechadzał się po drogach nieba,
i spostrzegł po jakimś czasie,
że większość świętych nosiła korony ozdobione klejnotami i szlachetnymi kamieniami.
Z małą nutką żalu w głosie spytał:
„Dlaczego moja korona nie ma nawet jednego klejnotu?”
Anioł odpowiedział: „Ponieważ na żaden nie zasłużyłeś.
Klejnoty te są łzami, jakie święci wylali na ziemi. Ty nigdy nie płakałeś”.
„Jak mogłem płakać?”, spytał święty,
„gdy byłem tak szczęśliwy, będąc zanurzony w miłości Boga?”.
„To jest na pewno bardzo wielka rzecz”,
odpowiedział anioł. „Stąd też korona twa jest cała ze złota.
Ale szlachetne klejnoty i kamienie należą się tym, którzy kiedyś płakali”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz