środa, 13 marca 2019

Władza a śmieszność

Te przemyślenia naszły mnie podczas przyglądaniu się zagadnieniu nudy, ale offtop byłby to większy niż moja ogromna tolerancja dygresji znosi, więc sobie to osobno opiszę. Tak, sobie- jakby ktoś pomyślał, że dla niego to piszę;)

Generalnie lubimy śmiać się z innych, ale raczej nie gdy się śmieją z nas. Mają śmiać się z naszych dowcipów, celowych wygłupów, czyli akcji gdy się demonstruje jakie to się ma super poczucie humoru  Dystans do siebie obecnie się liczy i jest plusem w grze o status społeczny więc dobrze pokazywać, że się go ma, że umie się śmiać z samego siebie. Z zasady jest to jednak gra mająca na celu transformacje wad na zalety, lub chociaż coś neutralnego.

Jednak ośmieszanie przeciwnika to standardowa zagrywka w walkach o władze. Czemu to działa?
Mimo zmian kulturowych wszystko działa jak u stad naczelnych. Przywódca ma budzić respekt, być groźny, móc ochronić poddanych, budzić szacunek. Ma wydawać się lepszy od reszty stada... Gdy stado zacznie się z niego śmiać nie będzie groźny, będzie śmieszny...

Dlatego też tak lubimy żarty o tym czego się lękamy. Wyśmiewa się to co uznaje się za niebezpieczne. Żarty o islamie, terrorystach, głupocie polityków...
Żarty przejaskrawiając pewne kwestie obrazują obawy, problemy.

Dlatego pewne grupy tak bardzo się obrażają gdy są wyśmiewane, bo podkreśla się ich wady czy to prawdziwe czy też wymyślone. Mam wrażenie, że im bardziej te wady i problemy są prawdziwe tym większa obraza. Gdy jest to wyssane z palca częściej dochodzi do merytorycznych sprostowań, doprowadzenia tych oskarżeń do absurdu - tak, serio zjadam małe dzieci na obiad, najlepsze są z majonezem... I sprawa cichnie... Jakby im większa obraza tym fajniej się nabijało dalej. Dokładnie tak jak w podstawówce...

Zakazy nabijania się z jakiś grup czy osób dają tylko tyle, że te obawy nie mają bezpiecznego ujścia i stach przechodzi w nienawiść. Satyra zawsze była formą walki z władzą i z nielubianymi zjawiskami, alternatywą dla przemocy. Walka z tym buforem bezpieczeństwa tylko zwiększa opór społeczeństwa, które po cichu i tak śmiać się będzie.

Jaka władza śmieszności może się nie bać? Jakim autorytetom to nie przeszkadza?

Takim, którzy serio są pewni siebie, mają zasłużoną pozycję, potrafią przyznać się do pomyłek i serio pośmiać się z własnej głupoty, której skala jest śmiesznie mała przy zasługach...

Rozbraja mnie postępowanie aktywistów różnych ruchów typu feministki czy homoseksualiści, radykalni chrześcijanie czy radykalni antyteiści, którzy sami odwalają kabaret, często wręcz żenujący. Trudno mi uwierzyć, aby nie byli tego świadomi( choć ponoć głupota ludzka nie zna granic). Próbuję zrozumieć cel takich działań i nie potrafię. Robią krecią robotę ludziom dla których niby to robią. Dla osób nieheteroseksualnych lepiej by było, gdyby kojarzyli się z normalnymi, spokojnymi parami szanującymi otoczenie, dla kobiet, aby feminizm kojarzył się z walką o równe prawa i szanse, a nie z obrażaniem się ma fakty, dążeniem do dyskryminacji facetów, poniżaniem kobiet, które serio chcą wychowywać dzieci. Dla dobra religii na pewno nie działa prezentowanie poglądów, które nawet w średniowieczu uznanoby za zabobon i fanatyzm, a dla dobra ateistów bezczelne nabijanie się z wierzących, nawet nie dbając o merytoryczność argumentów.
Jak tak myślę to widzę dwie opcje-serio myślą, że walczą w słusznej sprawie w dobry sposób, albo ktoś wykorzystuje ich naiwność aby rozpętać gównoburze i to raczej ktoś z drugiej strony barykady.

Same te bezsensowne wojenki są śmieszne. Obydwie strony. Gdy patrzy się na to troszkę z boku, pragnąc aby tą energię wykorzystali do współpracy, zajęcia się realnymi problemami z jakimi się dana grupa boryka i jakie stwarza widzi się dzieciaki w piaskownicy kłócące się kto komu bardziej upierdala zabawę, zamiast zbudować coś fajnego razem... Tylko, że walczy po kilku najbardziej fanatycznych, a spokojnie bawić się nie może reszta. Ta reszta powinna, po prostu ich olać, nie nagłaśniać kolejnych absurdalnych zachowań. Skupić się na tych, którzy próbują zbudować jakiś zamek...


Granica między satyrą a nawoływaniem do nienawiści jest prosta. To drugie podchodzi pod groźby karalne oraz zniesławienie. Od dawna mamy na to paragrafy.

Dla mnie obrażalskość na żarty jest ważnym wyznacznikiem, czy z tą osobą da się pogadać i w jakim jest stanie psychicznym.

To drugie jest mega ważne, nie wolno nabijać się z osób w ciężkiej depresji, z zaburzeniami lękowymi, zaburzoną samooceną itd. O tyle obrażanie konkretnych osób jest ryzykowne, bo można być poważnie odpowiedzialnym za czyjeś samobójstwo. Tego po prostu się nie robi, nie będąc pewnym, że ta osoba ma mega dystans do siebie, czyli w praktyce sama zacznie, a i wtedy z wyczuciem i odnoszeniem się do danej cechy, zachowania nie do osoby i nie w nowym towarzystwie, bo może jednak nasz przyjaciel ma prawo decydować czy ruszyć temat własnych morderczych bąków czy nie;)

Osoby publiczne, które dotknie taka choroba powinny zrezygnować ze stanowiska, więc tu ochronki nie ma tak długo aż nie ustąpią. Cena sławy, nie pasuje to ze sceny. Oczywiście nabijanie się bez przekraczania granicy prawa.

A żarty o grupach? Każda blondynka z którą da się pogadać na ludzkim poziomie sama zaśmiewa się z żartów o blondynkach i zna ich całkiem sporo. Każdy ksiądz, z którym większość ma dobry kontakt i po prostu czuć powołanie też nie obrażał się na nawet najbardziej niewybredne żarty o księżach i jeszcze dokładał kolejne... Nieprzewrażliwiony polak też lubi pożartować z narodowych wad i stereotypów...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz